Karina Jarzyńska
PROJEKTOWANIE TESTAMENTU AWANGARDY, ALBO CZARNY KWADRAT WYCHODZI Z RAM

Marcin Wicha, Kierunek zwiedzania, Karakter, Kraków 2021

1.

„W końcu wszyscy stajemy się dorośli” – oznajmia Marcin Wicha, grafik i pisarz, w pierwszych słowach swojej nowej książki, sygnalizując czytelnikowi: do tej pory pisałem o swoich rodzicach (Rzeczy, których nie wyrzuciłem, Literacka Nagroda Nike 2018) i o sobie jako ich dziecku (Jak przestałem kochać design, 2015); pisałem też dla dzieci (m.in. Wielka księga Klary, 2019). Tym razem oferuję Wam opowieść o „wieku męskim, wieku klęski”. Ta książka jest bowiem opowieścią o przegranej, o zawiedzionych nadziejach, niezrealizowanych projektach awangardy i jednym z jej liderów, Kazimierzu Malewiczu. I jest przy tym lekturą satysfakcjonującą, pod warunkiem że będziemy pamiętać o stojącej za tym wszystkim ambicji.

Wicha postąpił bardzo ambitnie, zderzając w Kierunku zwiedzania wiele planów: autobiograficzny, biograficzny – z centralną dla książki postacią Kazimierza Malewicza – oraz szeroki kontekst historii cywilizacji ostatnich stu lat, w której polityka negocjuje swe interesy ze sztuką. Stworzył książkę stale oscylującą między opowiadaniem (wielu) historii a meta­poziomem, na którym jest kwestionowana możliwość narracyjnego reprezentowania przeszłości. Osiągnął to za pomocą prostego a bardzo oryginalnego i efektownego zabiegu: wprowadził do tekstu głos, który posługuje się wersalikami i w niemal każdym z około 80 fragmentów komentuje tekst główny tak, jak gdyby oprowadzał czytelnika po wystawie. Mówi na przykład: „PROSZĘ, PROSZĘ, PRZECHODZIMY DALEJ”. „SPÓJRZMY, JAK” – dodaje w innym miejscu i często jest właśnie taki: urwany, niejasny, ironizujący. To jeden z wielu sposobów, w jaki Wicha tematyzuje brak koherencji swojej opowieści, odpowiadający brakowi pełnej wiedzy o życiu bohatera. Jego technika przypomina w tym awangardowy kolaż.

Konceptualny charakter książki podkreśla jej forma, dzięki projektowi Przemka Dębowskiego eksponująca swoją materialność i wyciągająca daleko idące konsekwencje z – umieszczonego na okładce – Czarnego kwadratu Malewicza (1915). Tak samo jak on została wykonana w płótnie, jest oparta na kontraście czerni i bieli, daje się oglądać do góry nogami i zrywa z dotychczasową konwencją. Pokazuje język przyzwyczajeniom klientów rynku książki przez to, że nie zawiera blurba zachęcającego do zakupu. Na dodatek łatwo się niszczy. Czarny tusz się zmazuje, a białe płótno brudzi. W tym także jest coś z (kontrolowanej) porażki.

Dębowski uczynił projekt książki ekstensją czarnego kwadratu i to samo próbuje robić Wicha wewnątrz niej. To główny bohater Kierunku zwiedzania, a nie Malewicz. To raczej esej o projektowaniu graficznym niż biografia. Wicha zawarł co prawda intensywną znajomość z Malewiczem (podobno na zamówienie wydawnictwa Karakter), lecz poznawszy go, wykonał krok w tył, by zobaczyć tę postać na tle interesujących go procesów. Zrobił tak nie tylko dlatego, że projektowanie graficzne interesuje go bardziej niż życie malarza, ale też dlatego, że konstruowanie cudzego życia za pomocą narracji uznał za zajęcie tyleż nieuchronnie chybione, co sprzeczne z duchem awangardy. Stale podważając własny projekt pisania o Malewiczu, Wicha pozostaje, paradoksalnie, wierny temu artyście. Korzysta z jego własnej metody: malarz, który nigdy nie nauczył się malować realistycznie, unikał tego wyzwania, tworząc prace abstrakcyjne i konceptualne. Wicha, uznawszy wysiłek napisania spójnej biografii za skazany na porażkę, zaniechał go, kierując się w stronę eseju.

2.

Zdarzają się jednak Wisze fragmenty, które warto czytać jako biografię, jak Kanapa (o śmierci ojca Malewicza) czy Zbliżenie (odnoszące się do pierwszego małżeństwa artysty). To udane eksperymenty ze słowem jako nośnikiem fragmentarycznej wiedzy o przeszłości. W swoim laboratorium autor umieszcza fakt (ojciec umarł, żona szybko zaszła w ciążę), garść przedmiotów (kanapa, suknia, pobliska kolej), dużą szczyptę wyobraźni i polewa to wszystko starannie odmierzoną liczbą czasowników. Czytelnik ma z tego sporo literackiej satysfakcji, nic natomiast nie traci przez brak informacji o dacie dziennej rzeczonej śmierci czy okolicznościach spotkania małżonków.

Pisząc o Malewiczu, Wicha często decyduje się na takie ćwiczenia wyobraźni, nieco frywolne, karykaturalne, obnoszące swoją umowność. Jakby przestrzegały czytelnika, aby nie pomyślał, że ma do czynienia z prawdą o przeszłości. Przykład: „Kazik wyrósł na dużego chłopca ze strzechą ciemnych włosów. Był z niego kawał łobuza. […] Ojciec, pan Seweryn, miał ciężką rękę, ale dobre serce. Miał pan Seweryn ciężką rękę, ale kochał swojego urwipołcia. Hu, hu, ha” (s. 23–24). Nie dowiemy się, na jakiej podstawie Wicha rekonstruuje tu relację między synem a ojcem, a użyte przez niego wytarte frazy budzą podejrzenia, że ważną rolę odgrywał w tym procesie chłopski rozum.

Niektóre fragmenty książki są skupione na obrazach, drzeworytach i obiektach, które zaprojektował Malewicz. To zwykle osobne ujęcia, słabo lub wcale niepowiązane z życiem artysty, jedynie wstawione w miejscu, gdzie (mniej więcej) wypada ich miejsce w chronologii wydarzeń. W ten sposób Wicha próbuje – z powodzeniem – uniknąć niebezpieczeństwa grożącego biografom artystów, polegającego na wtapianiu dzieła w życie w sposób, który mu je podporządkowuje. Jak czytamy: „[…] filmy o malarzach z reguły są okropne” (s. 79). Na szczęście Kierunek zwiedzania taki nie jest.

3.

Najciekawiej się jednak robi w momentach, w których Wicha pyta (prac Malewicza i innych skrawków przeszłości, jakimi dysponuje: fotografii, listów, tekstów teoretycznych): Dlaczego mimo wszystko malował mimo braku talentu, wsparcia rodziny i zrozumienia u wielu odbiorców? Wtedy właśnie następują próby nazwania stawki sztuki awangardowej, która wobec oporu materii i historii nabiera dodatkowej wagi.

Tak więc, zastanawiając się nad rolą drzeworytu w rozwoju Malewicza, Wicha zauważa, że to technika nieuchronnie odstająca od rzeczy, niedokładna, opierająca się na generowanych przez dłoń artysty pustych miejscach. „Świat się rozsypał. Malarstwo już o tym wie, ale nie chce się przyznać. Drzeworyt jest cyniczny” (s. 43). Takie szczeliny powracają w książce pod różnymi postaciami, niczym portale, za pośrednictwem których Malewicz miał nadzieję osiągnąć metafizyczną odpowiedniość między swoją sztuką a rzeczywistością. Wicha posługuje się metaforą aktu twórczego jako „wsuwania palca w szczelinę”, łączenia sztuki z egzystencją. Wspólna podróż Malewicza z ojcem zostaje przedstawiona jako moment harmonii, do którego syn będzie tęsknił przez resztę życia: „Tam była pierwsza szczelina, rysa, pierwszy wyłom i pierwsza bruzda, w którą mógł wbić paznokcie” (s. 47). Wiele lat później, gdy wraca z więzienia, zastaje zamknięte drzwi domu, siada na schodach i obserwuje fakturę ściany: „Szara farba, zaciek. […] Wyczuwa to ślepe malarstwo – szuka oparcia – gdyby się uchwycić tej powierzchni, to jeszcze można by się wydostać” (s. 225). Tylko coś jednostkowego, niepowtarzalnego – zdaje się mówić Wicha – może uratować przegranego, upokorzonego awangardzistę.

Podobne jakości zostają przez autora skojarzone z Czarnym kwadratem, opisywanym za pomocą leksyki organicznej: „Czarny kwadrat to płat ojczystego czarnoziemu. […] Tłuste błoto” (s. 17). To esencja dzieciństwa Malewicza, z którego „[…] zapamiętał zapach smoły, zapach ziemi, gówna, dymu. […] Zapamiętał czarną ziemię. I to, że niebo nigdzie nie jest tak czarne. Noce nigdzie nie są tak ciemne jak na Ukrainie” (s. 24). W ten sposób Wicha buduje alternatywę dla recepcji tego obrazu jako formy abstrakcyjnej i nasyca go konotacjami emocjonalnymi i zmysłowością.

Analogie między Czarnym kwadratem a podstawową materią świata skutkują także tym, że proces twórczy Malewicza nabiera cech kosmogonicznych. Artysta „[…] czuje, że wokół coś żyje, szarpie się, drży w drewnie, kamieniu, cegle, papierze, w ziemi i w nim. Linie układają się we właściwych miejscach. Pokój zamienia się w niewidzialne Lascaux” (s. 39). Przenosimy się w archaiczną domenę stworzenia i dowiadujemy, że w gruncie rzeczy awangardzie chodzi o przejęcie boskich prerogatyw: „Po co postęp, jeśli nie można zapewnić ludziom nieśmiertelności?” (s. 82).

Wicha co prawda wkłada te słowa w usta rosyjskich metafizyków początku XX wieku, opatrując je licznymi cudzysłowami, jednak to niejedyny sygnał, że w istocie tę właśnie ambicję awangardy ceni najwyżej. Chodziło o nieśmiertelność, o coś większego od materii świata, o transcendowanie ziemskich uwarunkowań. To dlatego Wicha aprobatywnie pisze o antyutylitaryzmie Malewicza: jedyny zaprojektowany przez niego czajnik nie wszedł do produkcji, bo prawdopodobnie poparzyłby wrzątkiem użytkowników. Gdy artysta celowo stłukł filiżankę, a jego żona wykorzystała jej fragment do nabierania ziarna z worków, Wicha zdaje się stać po stronie Malewicza. Bo przecież nie chodzi o „socjaldemokratyczne marzenia” o wygodnych mieszkaniach i funkcjonalnych przedmiotach. Ceną za tak pojęty design jest przecież masowa produkcja. Pisząc, że „Malewicz przegrał z rzeczami”, Wicha zdaje się lamentować, że zdobycze awangardy jako Sztuki – przez wielkie S – zostały rozmienione na drobne w politycznym postulacie użyteczności. Że czarny kwadrat – zamiast pozostać kabalistyczną Szechiną czy Jezusem Chrystusem, jak go przedstawiał autor – stał się wzorem na poduszkę.

Z tych właśnie powodów sojusz awangardy z władzą radziecką został przedstawiony przez Wichę jako nieporozumienie, trwające krótko i zasadzające się na interpretacji nowej sztuki przez rewolucjonistów jako narzędzia do niszczenia starego obrazu świata. Ignoruje w ten sposób rozpoznania wielu teoretyków na temat podobieństw ideowych między komunizmem i awangardą rosyjską. Pod tym względem obraz wyłaniający się z książki uważam za uproszczony, choć wybrzmiewa w niej trudne pytanie o dalsze koleje tego sojuszu – niezależnie od przyczyn, dla których został zawarty, mającego burzliwy ciąg dalszy.

4.

Jeszcze garść pomniejszych zastrzeżeń. Choć rozumiem, że w książce pomyślanej jako kolaż o rosyjskiej awangardzie nie mogło zabraknąć ludowych przyśpiewek i odniesień do Władimira Putina, zdarzało mi się czuć przy ich lekturze przesyt i dezorientację. Dodatkowo żenowała pretensjonalność niektórych zdań, którym nie pomogła nawet okalająca je ironiczna rama paramuzealnego komentarza. O rewolucji październikowej: „Jeśli ktoś tego dnia zginie, trafiony zabłąkaną kulą, potrącony przez pancerny samochód, dźgnięty nożem czy bagnetem, to jego krew zachlapie niebo. […] Rewolucja chce wiedzieć tylko jedno. Zadaje tylko jedno pytanie. Malewicz od dawna zna odpowiedź. Brzmi: «Tak»” (s. 122–125). Nie jestem przekonana, czy całkowita rezygnacja z ilustracji w książce była decyzją fortunną. Brak reprodukcji prac Malewicza i innych twórców jest o tyle zrozumiały, że są łatwo dostępne w internecie, a podwyższyłyby koszty produkcji książki. Trudniej pogodzić się z brakiem zdjęć postaci historycznych. Nie dają się łatwo znaleźć w sieci, a mając do dyspozycji jedynie relację Wichy – który widział je prawdopodobnie w rosyjskojęzycznej literaturze przedmiotu – trudno ocenić, gdzie przebiega granica między materiałem dowodowym a fantazją autora. Wicha wystawia na próbę nasze zaufanie.

A może celowo komunikuje w ten sposób, byśmy mu z zasady nie ufali? Może to kolejny argument za tym, że nie należy tej książki czytać jak biografii? Jeśli brak ilustracji jest wyborem podyktowanym jej ogólną koncepcją, to mogło także chodzić o to, że Czarny kwadrat obecny na okładce streszcza w sobie wszystko, co jest nam potrzebne jako wizualna podpora do zrozumienia tej książki.

Awangarda chętnie sięgała po technikę wizualno‑tekstowego kolażu, wprowadzając między tymi mediami napięcie, by rozszerzyć pole konotowanych znaczeń. Jeśli Wicha rezygnuje z tego narzędzia, poprzez które mógłby jeszcze ściślej zestroić swoje pisanie z praktyką awangardową, prowokuje nas to do refleksji, czy książka, jaką otrzymaliśmy, jest pochwałą malarstwa, którego nam tak brakuje podczas lektury. A może raczej pochwałą słowa, bez którego sztuka konceptualna jest mało czytelna?

5.

Marcin Wicha napisał książkę nowatorską i (przeważnie) olśniewającą formalnie, z Malewiczowskiego Czarnego kwadratu wyprowadzając wiele atrakcyjnych poznawczo i artystycznie ścieżek, na których wraz z czytelnikiem zwiedza wschodnio­europejską odsłonę nowoczesności. Po mniej więcej stu latach od szczytowych osiągnięć awangardy bada przyczyny jej porażki, pytając, co się stało z jej ambicjami i do jakiego stopnia je dziś podzielamy. Choć dają się z tej książki wyczytać nieco uproszczone tezy, nie zostają one jednak wyłożone ex cathedra, lecz w trybie meandrującego, eksperymentalnego eseju, który rozgrywa ciekawość i nostalgię autora, zapraszając czytelnika do znalezienia własnego „kierunku zwiedzania”.

Czarnego kwadratu daje się bowiem wyprojektować każdą utopię. Na przykład taką: „Po rewolucji obiecywał, że pewnego dnia wszystko zniknie. Pośpiech, wysiłek, praca. Pewnego dnia nie będziemy już nic produkować. […] Staniemy się jak pszczoły. Wysnujemy świat z siebie” (s. 251). Wicha wkłada Malewiczowi w usta receptę na problemy współczesności, a my możemy zachwycić się, że rozwiązanie jest tak blisko, a właściwie było już gotowe sto lat temu, zapytać o źródło cytatu albo pójść jeszcze w innym kierunku, rozgrzani (rewolucyjną) energią tej książki.

Karina Jarzyńska

Dr, literaturoznawczyni i kulturoznawczyni, pracująca na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w badaniu historii literatury polskiej XX wieku w kontekście jej związków z religią, sztukami wizualnymi oraz historią społeczną. Członkini kilku zespołów badawczych, w tym Ośrodka Badań nad Kulturami Pamięci przy WP UJ. Autorka książki Literatura jako ćwiczenie duchowe. Dzieło Czesława Miłosza w perspektywie postsekularnej (Kraków 2018) oraz wielu artykułów. Angażuje się także w projekty edytorskie, kuratorskie i edukacyjne.