Agnieszka Kilian, Margarete Kiss
O PERYFERIACH I ICH PUBLICZNOŚCIACH, „MIĘKKIM KURATOROWANIU” ORAZ ZALETACH GRUP ROBOCZYCH

PDF

Agnieszka Kilian: station urbaner kulturen (przystanek kultur miejskich) to długoterminowy, kolektywnie rozwijany projekt w ramach oddolnego stowarzyszenia neue Gesellschaft für bildende Kunst (nGbK). station urbaner kulturen przekształciło się z czasem w drugą lokalizację tego stowarzyszenia. To uproszczony opis, który nie oddaje w pełni natury tej inicjatywy, lecz jej dwoistość jest bardzo interesująca. Zanim więc przejdziemy do programu przystanku, czy możesz powiedzieć więcej o tej strukturze?

Margarete Kiss: station urbaner kulturen zostało pierwotnie założone jako grupa robocza w ramach nGbK. Jak wiesz, cały program nGbK opiera się na kolektywnym procesie decyzyjnym: Zainteresowane grupy członków aplikują albo w kategorii A (1 rok) albo B (2 lata). Po pomyślnym złożeniu aplikacji przechodzi się do rundy głosowania, do której są zaproszeni wszyscy członkowie nGbK. Na samym początku station urbaner kulturen było jednym z tego rodzaju projektów. Jego specyfiką było to, że podejmował zagadnienie peryferyjnych obszarów Berlina, takich jak dzielnica Hellersdorf‑Marzahn. Skupiał się pytaniach: co tworzy sąsiedztwa na peryferiach Berlina i które obszary można sklasyfikować jako peryferyjne? Słyszałam historię, skąd w ogóle wzięła się ta idea. Mianowicie impulsem była wycieczka rowerowa. Miała swój początek w centrum, na Frankfurter Allee, a następnie jej uczestnicy kierowali się na północny wschód, aż do Hellersdorf.

Ta grupa robocza została wtedy niejako zinstytucjonalizowana w ramach nGbK. Zazwyczaj grupy istnieją wyłącznie przez okres ich finansowania, który wynosi, jak wspomniałam, od jednego roku do dwóch lat. W tym wypadku stało się inaczej. W 2014 roku pojawiła się szansa otrzymania lokalu na galerię w Hellersdorf, przy Kastanien Boulevard, blisko stacji metra Cottbusser Platz i bardzo dużego terenu zielonego tuż za stacją. Szczególnie ważny dla koncepcji przystanku stał się właśnie ten skwer. Chodziło nie tyle o samą fizyczną przestrzeń, ile o refleksję nad naszym zobowiązaniem jako instytucji, w dzielnicy takiej jak Hellersdorf, z innym klimatem politycznym, dotyczącym naszej relacji z lokalną społecznością. To wpłynęło na decyzje, by nawiązać do Komuny Paryskiej z 1871 roku, miejsca demokratycznej samoorganizacji i nazwać skwer Place International. Myślę, że bardzo ważne jest zrozumienie, w jaki sposób staraliśmy się kwestionować pojęcie instytucji. Jako station urbaner kulturen mierzyliśmy się od początku ze znaczeniem przestrzeni publicznej, miejskiej oraz sąsiedztwa i peryferii; pytaniem, co znajduje się poza.

„Klassenzimmer der Zukunft” von AG station urbaner kulturen, skwer Place Internationale, 2024. Foto: Grupa robocza  station urbaner kulturen

AK: Wydaje się, że rozwinęliście dwa różne, ale jednocześnie splecione ze sobą narzędzia instytucjonalne: konkretnego miejsca (instytucji), jak i przestrzeni. Ale zanim przejdziemy do szczegółów tego splotu, czy możesz opowiedzieć więcej o samej dzielnicy Hellersdorf? Co zobaczymy po przyjeździe, jeśli wyobrazilibyśmy sobie, że jesteśmy częścią tej wycieczki rowerowej, o której wspomniałaś? Bo ta historia brzmi intrygująco. Nie mogę też przestać myśleć, że świadomie lub nie, przyjęliście w jakimś sensie praktyki sytuacjonistów…

MK: Myślę, że te początkowe rozpoznania okolicy są bardzo bliskie praktykom sytuacjonistów, zwłaszcza jeśli myślimy o dérives. Ale nigdy nie słyszałam, żeby ktoś z grupy do tego nawiązywał, przynajmniej nie przy mnie. Istnieje kilka ścieżek rowerowych do Hellersdorf, najbardziej bezpośrednia prowadzi wzdłuż Frankfurter Allee/Bundesstraße i prowadzi „za miasto”. Przejeżdżasz przez Lichtenberg i pierwsze, co prawdopodobnie zauważysz, to zmieniająca się architektura: bloki mieszkalne o płaskich dachach, typowe wschodnioniemieckie Plattenbauten i zieleń. Im dalej jedziemy, tym widzimy mniej ludzi na ulicach i więcej samochodów, mniej hipsterstwa i jeszcze więcej zieleni. Mieszkaniec Hellersdorf opisał kiedyś to miasto‑sypialnię jako ogromny hostel, gdzie ludzie tylko nocują. Pracę i hobby realizują gdzie indziej. W niektórych miejscach dzielnica ta przypomina już wiejską Brandenburgię – granice miasta nie są daleko.

Myślę jednak, że decyzja o rozpoczęciu projektu w Hellersdorf była bardziej przypadkowa niż celowa. Chociaż jest też okoliczność, która przemawiałaby za tym, że było jednak inaczej i istniał plan. To zbieżność nazw między Kottbusser Platz na Kreuzbergu a Cottbusser Platz w Hellersdorf. Trzeba tu dodać, że siedziba nGbK znajdowała się wówczas na Oranienstrasse właśnie nieopodal Kottbusser Platz. Pomysł na połączenie tych dwóch placów, które są fonetycznie identyczne, ale położone gdzie indziej, pochodzi od jednej z wczesnych współpracowniczek przystanku Sandy Kaltenborn, współinicjatorki, artystki i aktywistki innej inicjatywy berlińskiej Kotti&Co. To zderzenie dwóch miejsc znakomicie podbija pytanie o (społeczne) centrum i peryferie oraz nasze rozumienie „centrum” jako takiego.

Klassenzimmer der Zukunft von AG station urbaner kulturen, skwer Place Internationale, 2024. Foto: Grupa robocza  station urbaner kulturen

Upatruję w tym próbę podkreślenia podobieństw zamiast wzmacniania różnic. Oba miejsca są charakteryzowane przez migrację, gentryfikację, niedobory mieszkaniowe i w związku z tym stawiają pytania o to, kto faktycznie reprezentuje miejskie społeczeństwo, kto jest wypierany lub wysiedlany, komu daje się przestrzeń i/lub głos. Myślę, że istnieje również rzeczywiste połączenie między Kotti [popularna nazwa Kottbusser – A.K.] a Cottbusser Platz. Ceny mieszkań rosną, wiele osób nie może już sobie pozwolić na mieszkanie w obrębie pierścienia kolejki miejskiej i jest zmuszonych do przeprowadzki do takich miejsc jak Hellersdorf. Ale Deutsche Wohnen1 również szaleje w Hellersdorfie…

AK: Hellersdorf leży daleko na wschodzie, jak już wspomniałaś, opisując wycieczkę rowerową. Z kolei nGbK to instytucja założona i początkowo zlokalizowana w Berlinie Zachodnim. Jak odnosisz się do tej relacji? Sama koncepcja peryferii, która stała się tak centralna dla station urbaner kulturen, nazywana jest w Niemczech „pampa”, co oznacza odległy i raczej nieprzyjazny obszar. Zaintrygowało mnie, w jaki sposób czasem używacie jednak tego terminu w swoich projektach. A może mieszkańcy Hellersdorfu posługują się jakimś własnym określeniem? Jak wykorzystujecie ten aspekt peryferii, pracując z tą przestrzenią? I w końcu: czy peryferie nie są zbyt łatwo kojarzone ze „wschodniością”?

MK: W 2019 roku powstał projekt badawczy zatytułowany Die Pampa lebt (Pampa żyje), który dotyczył obietnic zjednoczenia w latach 90. oraz związanych z nimi między innymi nadziei i rozczarowań. Dodatkowo grupa robocza Art in the Underground, która częściowo składała się z członków naszej inicjatywy, ogłosiła międzynarodowy konkurs artystyczny pod tytułem Mitte in der Pampa. Między wrześniem 2016 a 2017 rokiem zrealizowano 55 prac na trasie linii metra 5, kursującego na Hellersdorf. Te przykłady dobrze pokazują, jak używając koncepcji i określenia „pampa”, jednocześnie staramy się je dekonstruować.

Jeśli chodzi o twoje pytanie, oczywiście, wschodnioniemiecka przeszłość odgrywa rolę w Hellersdorfie. Nawet jeśli „pampa” nie jest określeniem własnym, które bym kiedykolwiek słyszała od mieszkańców Hellersdorfu, to sądzę, że prawdopodobnie oddaje uczucie stygmatyzacji i braku odpowiedniego wysłuchania. Ale nie uważam, żeby to uczucie musiało prowadzić do podejmowania przez mieszkańców jakichś prawicowo‑konserwatywnych decyzji politycznych. Uderza mnie, jak bardzo perspektywy wschodnioniemieckie są nadal niedoreprezentowane, nawet po 30 latach od tzw. zjednoczenia. Tożsamość wschodnioniemiecka nadal jest kojarzona z regresem, biedą, populizmem, konserwatyzmem i rasizmem. Zachód jest normą, a Wschód jest rodzajem odchylenia, co znajduje odzwierciedlenie również w tym, kto skorzystał na zjednoczeniu. Niedawno telewizja Arte pokazała bardzo dobry dokument Capital B – Wem gehört Berlin? (Capital B – kto posiada Berlin?), która rozłożyła na części pierwsze zjednoczenie z perspektywy polityki miejskiej. Może więc warto zmienić perspektywę i zobaczyć, kto mieszka w Hellersdorf i dlaczego ta dzielnica nie może być uważana za centrum, np. centrum produktywności. A wtedy to, co nazywamy „pampą” czy peryferiami, będzie brało swój początek w odniesieniu do (innego) centrum, nawet jeśli jest ono wyimaginowane.

AK: Nawiązując do relacji „centrum – peryferie”, bardzo interesują mnie strategie, które rozwijacie w station urbaner kulturen. Stworzyliście bardzo zróżnicowaną sytuację przestrzenną, street&studio: w galerii tuż przy promenadzie Kastanienallee, a także na Place International. Jak działa ta kombinacja „wewnątrz i na zewnątrz”?

MK: Najczęściej prowadzimy dwa programy: jeden w przestrzeni galerii i jeden na zewnątrz. Czasami są ze sobą powiązane. Gdy robimy wystawę w galerii, możemy zorganizować performance na Place International. Ale to, co staramy się osiągnąć dzięki zielonej przestrzeni placu, to bardziej bezpośrednia komunikacja z sąsiadami. W przestrzeni galerii trudno jest nawiązać tak bliski kontakt. Nawet jeśli ludzie przychodzą, to nadal istnieje bariera. Przestrzeń galerii, niezależnie od lokalizacji, zawsze mierzy się z tym samym problemem. Więc skwer jest naprawdę kluczowy dla naszej pracy. Nie tylko kontakt staje się łatwiejszy. Ta przestrzeń generuje tym razem bariery dla nas, a zatem zmieniają się hierarchie. Organizujemy tam kino na wolnym powietrzu, wydarzenia sportowe i gotowanie, ale zawsze jest i było coś przed nami i obok nas. To nie my wymyśliliśmy tę przestrzeń.

AK: Zanim przejdziemy do strategii, które rozwijaliście przez lata, chciałbym jeszcze zapytać o samą grupę. Bo pochodzicie z różnych kontekstów, macie różne doświadczenia. Adam zawsze był zaangażowany jako artysta w projekty społecznościowe, Jochen pracował jako kurator i zajmował się urbanistyką. Ty z kolei jako artystka koncentrujesz się na procesach uczenia się. Jak współtworzycie program, o ile „program” to właściwe słowo? Czy jest to wspólne działanie? Jak postrzegacie swoją pracę?

MK: Powiedziałabym, że to naprawdę delikatna kwestia. Sposób, w jaki decydujemy o programie, przeszedł wiele zmian w ostatnich latach. Kiedy dołączyłam do station urbaner kulturen w 2018 roku, skład grupy był inny. W tamtym czasie poza mną była jeszcze jedna osoba poniżej 30. roku życia; reszta to członkowie‑założyciele station urbaner kulturen.

AK: Czyli…

MK: Jochen Becker, Adam Page, Eva Hertz, Constanze Musterer – nie jestem pewna, w którym momencie dołączyła do grupy – i Christian Hanussek. Następnie, jakoś rok po mnie, dołączył Juan Camilo Alfonso. Różne osoby przychodziły i odchodziły, niektórzy zostawali tylko pół roku lub rok. Dwa lata temu dołączył Ralf Wedekind. Skład grupy zawsze się zmienia. Ale myślę, że wspólnym mianownikiem jest kuratorowanie programu w sposób wrażliwy na sąsiedztwa. Dla mnie oznacza to autorefleksję nad tym, kim jesteśmy w tych sąsiedztwach, kim jestem i jak mogę pozostawać w tej relacji w sposób szanujący, nieeksploatujący i nienarzucający się. Jak mogę tworzyć wystawy i działania w przestrzeniach publicznych, będąc świadomą różnych ekosystemów, które nas otaczają? Więc powiedziałabym, że wspólnym mianownikiem zawsze jest proces poznawania i zdobywania wiedzy oraz angażowania się w cykl ciągłego doskonalenia.

AK: Czy uważacie siebie za kolektyw działający jako grupa robocza? Czy bardziej przypominacie stowarzyszenie ludzi, którzy mają wspólny interes w poszanowaniu i uwydatnianiu określonych procesów?

MK: Nigdy nie nazywaliśmy siebie kolektywem, ale grupą roboczą. Wszyscy mamy własne punkty widzenia, ale ciągle uczymy się ufać sobie nawzajem i odpuszczać. Nie zawsze jesteśmy zaangażowani we wszystko, co program obejmuje, ale chodzi o zaufanie i odpowiedzialność. Tak, chodzi o odpowiedzialność za naszą przestrzeń, decyzje i za nas samych. Bycie kolektywem czy robienie czegoś kolektywnie jest obecnie modne. Mam jednak wrażenie, że to, czym jest kolektyw, często kończy się na nazwie, a praca, która się na tym opiera, również się tam zatrzymuje. Być może termin „grupa robocza” chroni nas przed pewnymi oczekiwaniami, które moglibyśmy mieć wobec siebie, gdybyśmy byli kolektywem.

AK: Jak to wygląda wasze sąsiedztwo? Hellersdorf nie cieszy się dobrą reputacją…

MK: Ze względu na liczne akcje o charakterze antyimigracyjnym, organizowane w Hellersdorf przez prawicę między 2013 a 2015 rokiem dzielnica ściągnęła na siebie uwagę i skupiła negatywne emocje. W bezpośrednim sąsiedztwie station urbaner kulturen te akcje dotknęły ośrodek dla uchodźców na ulicy Maxie‑Wander. Często słyszę od ludzi, że nadal boją się przyjeżdżać do Hellersdorf, na przykład jako osoby czarnoskóre, ponieważ te historie są dobrze znane i kształtują wizerunek dzielnicy. To oczywiście stygmatyzuje i nie oddaje sprawiedliwości różnorodnym sąsiedztwom i inicjatywom w tej okolicy. Obecnie sąsiedztwa są kształtowane przez (post)migrację. Między innymi znajdują się tam duże społeczności rosyjskie, a także syryjskie czy afgańskie. Istnieje wiele inicjatyw i niektóre z nich są krótkotrwałe, a inne istnieją od dawna oraz projekty mieszkaniowe i grupy miejskiego ogrodnictwa. Innym przykładem są projekty przeciwdziałania przemocy wobec kobiet, założone jeszcze w czasach NRD, takie jak Mathilde e.V., położone naprzeciwko nas. Albo Babel e.V., międzykulturowe centrum (młodzieżowe), które również działa w dzielnicy od 1992 roku.

„Cricket Fest” zorganizowany przez grupę roboczą station urbaner kulturen, skwer Place Internationale, 2020. Foto: Juan Camilo Alfonso

AK: Z tego, co mówisz, wyłania się obraz bardzo złożonej społeczności: starsi mieszkańcy, osoby nowo przybyłe. Myślę, że zmierzamy do pytania o wielość dyskursywnych aren. To myślenie znajduje swoje odzwierciedlone w użyciu przez Ciebie terminu „sąsiedztwa” w liczbie mnogiej, ale też w samej nazwie projektu „urbane kulturen”, sugerującej wielość praktyk. Jak odpowiadacie na tę różnorodność? Jakie kwestie przede wszystkim poruszacie i jaki sposób rozwijacie program?

MK: Na to pytanie na pewno odpowiem inaczej niż Jochen Becker czy Adam Page, ponieważ reprezentujemy różne podejścia. Część naszej grupy jest bardziej zainteresowana kuratorowaniem wystaw, które poruszają takie tematy, jak NRD i kierunki badań miejskich, dążąc do tworzenia atrakcyjnych wydarzeń. Inna część naszej grupy jest bardziej zainteresowana eksplorowaniem przecięcia między praktykami artystycznymi a społecznymi, eksperymentowaniem z relacyjnymi wystawami, które zapraszają sąsiedztwa do uczestnictwa w różnych akcjach i programach. Ja mogę opowiedzieć o projekcie, który zrobiłam zeszłego lata, a który został dofinansowany przez Urban Praxis2. Stworzyliśmy program wyłącznie w przestrzeni publicznej, opierając się na takich formatach jak seanse kinowe na wolnym powietrzu i warsztaty z klasami szkolnymi. Większość czasu spędzaliśmy więc na zewnątrz. To było wyzwanie, ponieważ w tej dynamicznej sytuacji ciągle musisz zadawać sobie pytania, co chcesz osiągnąć i do kogo chcesz dotrzeć.

Zaczynało się od prostych rzeczy, jak język – pokazywaliśmy filmy w języku angielskim na zewnątrz, ale potem mieliśmy sąsiadów, którzy mówili po niemiecku lub arabsku, co rodziło pytania o dostępność. Jeden sąsiad czuł się zirytowany dźwiękiem filmów i wielokrotnie wzywał policję. Choć nie mogę powiedzieć, że był narodowo‑radykalny, ale zdecydowanie wyczuwalna była pewna agresja. Musieliśmy więc zastanowić się, czy go zaprosić i jak uczynić wydarzenie bardziej inkluzywnym. Znaczącą rolę odgrywało jedzenie; to uniwersalny język. Kiedy gotowaliśmy razem, zawsze tworzyło to świetną atmosferę, która ułatwiała nam komunikację. Ale wszystko sprowadza się do znalezienia odpowiednich strategii. Czasami działają, a czasami nie. Jest to ciągły proces uczenia się i oduczania.

AK: Podpisuję się pod tym. Z mojego doświadczenia z Neue Nachbarschaften wynika, że strategie niewerbalne były kluczowe. Bo pozwalają ludziom komunikować się i być rozpoznawanym jako współrozmówcy. Kiedy mówisz o wielu sąsiedztwach, to rozumiem, że odnosisz się do kontr‑publiczności i tych grup, które nie należą do hegemonicznego dyskursu, ale również rozwijają własne strategie. Jak wygląda uczenia się od nich? Czy obserwujecie, jak wasi sąsiedzi tworzą sferę publiczną na własnych warunkach? Czy próbujecie podążać za takimi strategiami?

MK: Z mojej perspektywy taką właśnie podpatrzoną strategią jest wykorzystywanie terenu Place International. Opisałabym go jako poszerzenie „dużego pokoju” ludzi mieszkających w jego bezpośrednim sąsiedztwie. Także osoby uchodźcze z pobliskiego ośrodka korzystają z tej przestrzeni. Ludzie gromadzą się, palą sziszę, jedzą kolację, dzieci bawią się w chowanego. Jest tam sąsiedzki ogródek. Ludzie korzystają z przestrzeni bez jakichkolwiek mebli zainstalowanych przez nas. To była i jest aktywna przestrzeń społeczna.

Wybiegając w przyszłość – obszar ten jest przeznaczony pod budowę szkoły. To budzi obawy. Przestrzeń stanie się niedostępna dla sąsiedztwa na takich zasadach jak obecnie. I tę kwestię badamy w projekcie Schools of the Future (Szkoły Przyszłości), w stworzonym do tego celu pawilonie na Place International. Zastanawiamy się, jak sąsiedztwo będzie mogło nadal korzystać ze skweru po powstaniu szkoły. To coś, czego nauczyłam się od społeczności; niezbędności tej przestrzeni, ale też jej niezależności. Ludzie nie potrzebują nas, aby z niej korzystać; stworzyli swoje aktywności, choćby oglądając filmy na swoich iPhone’ach. To my jesteśmy gośćmi. I mam nadzieję, że jesteśmy gośćmi zaproszonymi.

haus urbaner kulturen zorganizowany przez Eve Hertzsch & Adama Page, Billboard, Alice‑Salomon‑Platz, Berlin‑Hellersdorf, 2020.

Ta relacja jest interesująca, podobnie jak sposób, w jaki nasz program jest czasem zakłócany przez biegające dzieci, deszcz, wiatr, muzykę z telefonów, śmiechy, komentarze czy inne (nie)ludzkie ruchy. Lubię myśleć o naszej obecności tam jako o soft curating, „miękkim kuratorowaniu”, pojęciu stworzonym przez kolumbijskiego artystę Gustavo Zalameę, którego nauczyłam się od mojej dobrej przyjaciółki, artystki i kuratorki Mariany Garcíi Mejíi. Nadal się tego uczę i jest wiele do odkrycia, ale chciałabym podkreślić dwa aspekty, które kształtowały moje rozumienie. Cytuję z tekstu all those things are also ours: de lo blando en lo curatorial autorstwa Caroliny Cerón. Według niej „miękkie kuratorowanie (curaduría blanda) rodzi się na przecięciu dwóch czynników: 1. projektów bez budżetu – z powodu kryzysu gospodarczego w latach 90. w Kolumbii praktycy są zmuszeni radzić sobie sami; oraz 2. potrzeby dostosowania się do cech kontekstu i pracy z tym, co jest dostępne w lokalnej sytuacji”. Widzę zakłócenia jako cechę naszej pracy i jej kontekstu.

AK: Również wierzę, że ograniczenia, które zmuszają nas do ciągłego przystosowywania się do kontekstu pomagają jednocześnie lepiej go zrozumieć. W tym sensie miękkie kuratorowanie sprawia, że jesteśmy bardziej świadomi. Przypuszczam, że istnieje wiele modeli tego podejścia, ponieważ wiąże się ono z pewną „elastycznością”. Ale jak działać, gdy napotykamy odgórne procesy, twarde w swojej nieuchronności? Wspominałeś o ryzyku związanym z odebraniem społeczności skweru i zamienieniem tej otwartej przestrzeni w szkołę, czyli strukturę o wyraźnych ograniczeniach. Jakie możliwości przyjmujecie w obliczu takiego punktu zwrotnego? Rozwijacie projekt Szkoła Przyszłości

MK: Powiedziałabym, że ten projekt jest mi najbliższy, ponieważ porusza wiele pytań, z którymi zmagam się również w swojej praktyce artystycznej. Szkoła Przyszłości to głównie projekt badawczy, ale jednocześnie działanie we współpracy z sąsiedztwami. Wspominałam pobliską Szkołę Wyższą imienia Alice Salomon, która koncentruje się na pracy socjalnej, zdrowiu i edukacji. Sama nazwa jest znacząca: Alice Salomon była żydowską liberalną reformatorką społeczną w okresie niemieckiego ruchu kobiecego drugiej połowy XIX wieku. Szkoła jej imienia jest do dzisiaj dość zaangażowana politycznie i oczywiście niewyznaniowa. Co do zasady współpracujemy z różnymi placówkami edukacyjnymi, sąsiadami, mieszkańcami i ekspertami, głównie jednak z tymi, które są zainteresowane pedagogiką intersekcjonalną, obejmującą kwestie dotyczące środowiska naturalnego, ale i demografii w Hellersdorf.

Główne nasze pytanie brzmi: jak mogłaby wyglądać w przyszłości szkoła w tej przestrzeni? Pewne jest bowiem, że powstanie. To, do czego dążymy, to zainicjowanie dialogu, szczególnie na poziomie lokalnym, w ramach dzielnicy. Pytamy więc: jak możemy zapewnić, że osoby sąsiedzkie nadal będą miały dostęp do przestrzeni zielonych? Jak możemy zintegrować projekt ogrodnictwa miejskiego w ramach przyszłej szkoły? Poza tym w jaki sposób stworzony przez nas pawilon na Place International może służyć szkole jako punkt spotkań nauczycieli, mieszkańców, artystów i naszej przestrzeni projektowej? Jak wszyscy możemy stać się częścią szkoły? Szczególnie rezonuje we mnie jedna koncepcja szkoły. Niedawno dowiedziałem się, że ruchy wielorybów w oceanie określa się mianem „szkoły”. Oznacza to wspólne doświadczenie uczenia się i proces współpracy. Bardzo interesuje mnie ten pomysł – kształtowanie budynku takiego jak ten przejściowy, funkcjonujący dzisiaj pawilon, w sposób, który sprzyja wspólnemu uczeniu się od nas wszystkich.

AK: Brzmi to jak utopijny sen. Ale może możemy mówić o utopii jako metodologii, a nie celu?

MK: Nie jestem pewna. Niedawno spotkałam Isabelle Vuong, kuratorkę w Shedhalle w Zurychu, która bada pluralistyczne podejście do przyszłości. Opowiadałam o nadchodzącej wystawie pod nazwą PRZYSZŁOŚĆ GLOBALNA HELLERSDORF. Rozmawiając ze mną o pojęciu przyszłości, zapytała, co przez to rozumiem, zachęcając mnie do głębszej refleksji nad tym słowem i jego użyciem. Nie opisałabym tego jako krytyki, raczej jako materiał do przemyśleń, co słowa takie jak „przyszłość” czy „utopia” skrywają w sobie. To właściwie dość proste. Powstrzymują nas od prawdziwej konfrontacji z teraźniejszością, ponieważ ciągle wyobrażamy sobie „lepsze jutro” jako ostateczny stan, do którego dążymy. Podobnie jak inflacyjne jest użycie słowa „kolektyw”, o którym wspominałem wcześniej. To jest ukrywanie się za koncepcjami lub obietnicami.

Wracając do pawilonu, myślę, że każdy krok w procesie związanym z nim tworzy nowe rozumienie dzielnicy. Chcę powiedzieć, że nie traktowałabym go jako jakiegoś „rozwiązania” czy miejsca utopijnego. To kolejna strategia, narzędzie prób i błędów. Wiele się dzieje na świecie. Mamy wybory, alarmujące tendencje polityczne w całej Europie, które wymagają naszej uwagi, i wojny, których skutki docierają do nas. W tych dniach chcę pozostać uważna i świadoma, nie zaś marzyć.

1Deutsche Wohnen to notowana na giełdzie spółka, która jest w posiadania znacznego pakietu lokali mieszkalnych na wynajem. Jej polityka wzbudza szereg kontrowersji.

2Urbane Praxis to berlińskie stowarzyszenie, który łączy miejskie inicjatywy i NGO, aby pokazać ich różnorodność oraz wspierać refleksję dotyczącą planowania miejskiego, architektury, zaangażowania społecznego, sztuki i aktywizmu. Zob.: https://www.urbanepraxis.berlin/[dostęp: 04.06.2024].

Agnieszka Kilian

kuratorka wystaw, autorka i redaktorka publikacji. Łącząc formaty wystaw i programów edukacyjnych, poszukuje nowych modeli instytucjonalnych, które będą miały charakter nie tylko partycypacyjny, ale też emancypacyjny i inkluzywny. Współpracowała m.in. z berlińską instytucją zarządzaną kolektywnie, nGbK. W 2017 roku została zakwalifikowana w międzynarodowym konkursie do programu Art Matters, organizowanego przez Tate Modern w Londynie.

Margarete Kiss

Margarete Kiss (ur. 1992) pracuje na styku kuratorstwa, sztuk wizualnych i performatywnych, interesując się metodami i formatami dialogu oraz współpracy jako formą estetyki relacyjnej oraz krytycznych praktyk przestrzennych. Jej prace były prezentowane m.in. na Yokohama Triennale (2014), dgtl fmnsm (2018), Mémoire de l’Avenir w Paryżu (2022), HAU4 (2021), a także w Festspielhaus HELLERAU (Patterns of Paradyze, 2021–2023) i Acco Theater Center. Od 2019 roku Kiss współkuratoruje station urbaner kulturen/nGbK Berlin, przestrzeń, w której artyści i lokalni mieszkańcy współpracują w ostatniej dzielnicy mieszkaniowej NRD zbudowanej z prefabrykatów.