Henryk Waniek
DUCH SZMARAGDU
Niewątpliwie Apolloniusz z Tiany, miasta w Kapadocji, jest postacią historyczną. Wspomina go rzymski dziejopis Kasjusz Dion, bo wiele się o nim nasłuchał. Najbardziej jednak Filokratus, który w ośmiu księgach opisał żywot, podróże i cuda, jakie Apolloniusz wyczyniał. Cytował też obszernie jego pisma i listy. Możliwe nawet, że ów Szymon Mag, o którym mowa w Dziejach Apostolskich, jest właśnie kryptowizerunkiem Apolloniusza z Tiany.
Inaczej jest z historycznością Hermesa Trismegistosa, czyli Potrójnie Wielkiego. Możemy o nim przeczytać u Romana Bugaja1 czy Tadeusza Zielińskiego2, którzy przedstawili go rzeczowo i wyczerpująco. Ale czy był w ogóle ktoś taki? Tutaj jednak uznajmy jego realność, choćby ze względu na Apolloniusza. Bo to on właśnie otworzył grobowiec Hermesa Trismegistosa i według legendy zabrał stamtąd coś, o czym zaraz będzie obszerniej.
Ten grób jest potwierdzeniem faktu, że Trismegistos nie był nieśmiertelny. Żył w dawnych czasach. Jeśli wierzyć w pavimento na podłodze sieneńskiej katedry, pierwsze u wejścia, żył w czasach Mojżesza, z którym się spotykał. Tam go Giovanni di Stefano przedstawił w turbanie na głowie. Miał jakoby zabrać ze sobą do grobu coś, co – zdaniem Apolloniusza – należy światu przywrócić. Nie był on bynajmniej pospolitą hieną cmentarną. Możliwe zresztą, że wcale się nie wdarł do tego grobowca, tylko nadprzyrodzonym sposobem wydostał stamtąd to, o co mu chodziło. Dla niego nie był to żaden problem.
Wszystko to – powiadam – jest treścią legendy, nawet dość późnej, jeśli zważyć, że Apolloniusz żył mniej więcej w czasach Jezusa. Bo dopiero Pico della Mirandolla, trzynaście wieków później, nadał jej rozgłos. Właśnie do Florencji docierały biblioteki z Konstantynopola, już chwiejącego się w posadach. Ekscytujące greckie pisma, pełne sekretnych nauk, rozprawy neopitagorejskie, później określone jako hermetyczne, ze względu na domniemanego Hermesa Trismegistosa.
Lecz sama legenda była grubo starsza. O tym otwarciu grobowca jest już mowa w pismach arabskich. Arabowie pilnie kopiowali literaturę greckiego antyku. I znali ją lepiej niż łacinnicy, którzy przez kilka wieków dysponowali tylko fragmentami Platona. Ale niech wreszcie powiem, cóż to takiego ów przebiegły czarownik (bo taką cieszył się reputacją) wydostał z grobowca Trismegistosa.
Najstarsze przekazy mówią przede wszystkim o czymś, co nazywa się szumnie Tablicą, choć mogło być zaledwie tabliczką. Pokrywający ją tekst jest lapidarny: składa się z zaledwie 13 wersów. Tablica Szmaragdowa nie mogła mieć wielkich rozmiarów, jeśli rzeczywiście wykonano ją ze szmaragdu. Największe nawet okazy tego szlachetnego kamienia nie osiągają rozmiarów tabliczki. Dotąd nie znaleziono szmaragdu większego niż 14 cm. Co prawda Pliniusz powtarza, za Teofrastem, jakoby król Egiptu otrzymał od króla Babilonu kolumnę szmaragdową o długości 4 kubitów (czyli około 2 metrów), ale Pliniusz pisał wyłącznie o rzeczach wartych uwagi. Może i nawet prawdziwych.
Nie da się też wykluczyć, że była szmaragdowa tylko z nazwy, podobnie jak ów Szmaragdowy Budda Tajów, zrobiony jednak z zielonego jadeitu. Wszak w Diamentowej Sutrze nie ma ani grama diamentu, a przecież tak się nazywa. Jak było z Tablicą Szmaragdową, nigdy się nie dowiemy, bo od czasów Apolloniusza z Tiany nikt jej nie widział na oczy. Znany jest natomiast jej tekst, od niej noszący tytuł łaciński: Tabula Smaragdina, co pięknie brzmi, prawda?
Gdy już jej grecką (albo arabską) treść przetłumaczono na łacinę, a później na inne języki, jest ona łatwo dostępna, a pewnym sensie nawet popularna. Pełno jej w Internecie. Wersje greckie i arabskie różnią się nieznacznie, co dla badaczy zawsze jest inspirującym kłopotem. Formalnie rzecz biorąc, można ten tekst uznać za magiczne zaklęcie, jedną z tych ewokacji powszechnych wśród gnostyków między III a VI stuleciem n.e. Można się w nim dopatrzeć podobieństwa do późniejszego pacierza Pater noster. Ale nawet jako modlitwa tekst pozostaje niejasny, tajemniczy, a przez nieuwagę można by nawet wziąć go za dadaistyczny poemat.
Swoją historyczną renomę Tablica Szmaragdowa zawdzięcza alchemii. Tradycja utrzymuje, że jest to najpełniejszy opis Wielkiego Dzieła (opus magnum), w wyniku którego niska materia zostaje przemieniona w szlachetną. Zresztą nie tylko materia. I jako taki opis ten jest ukoronowaniem większego zbioru pism z tej branży, znanego jako corpus hermeticum, znów ze względu na Trismegistosa.
Są to jednak szczegóły, które tu pomińmy, bo chodzi nam głównie o szmaragd. W dziedzinie kamieni szlachetnych, które od zawsze uważano za przedmioty magiczne, panuje swoista anarchia, może dlatego, że są również synonimami bogactwa. Nadto astrologia rozporządza nimi wielce arbitralnie, rozrzucając po nieboskłonie na oślep hiacynty, szafiry itd. A jeszcze ta sztuczna produkcja klejnotów aż przyprawia o lęk. Wśród tego szmaragdy wcale nie wysuwają się na czoło, choć przeźroczystością i odcieniami zieleni nie mają sobie równych. Pliniusz Starszy pisze, że ani liście, ani trawy nie dorównują zieleni szmaragdu. W tradycji astrologicznej powinno też zwracać uwagę związanie szmaragdu z Merkurym recte Hermesem.
Jednak w owych czasach przymiotnik „szmaragdowy” był rozumiany natychmiast i prawidłowo. Szmaragdy znaczyły coś więcej niż dzisiaj, kiedy właściwie nic nie znaczą. Czczenie szmaragdu jako cudotwórczego minerału zaczyna się już w mrokach historii Egiptu, który dzięki złożom w górze Zalaika stał się monopolistą w dziedzinie szmaragdów. Nie dziwi więc, że Kleopatra zdobiła swe stroje wyłącznie nimi. W starożytności ceniono również szmaragdy scytyjskie. W ostatniej, 37. księdze Historia naturalis, poświęconej minerałom, szmaragdy są omówione w pierwszej kolejności, z całym bogactwem anegdot i przykładów.
Hezjod, Pauzaniasz i Dionizjusz z Halikarnasu zgodnie twierdzą, że klejnot w pierścieniu, jaki Polikrates, tyran Samos, w celu magicznym rzucił w morską topiel, był właśnie szmaragdem, a Pliniusz tę opowieść cytuje. Polikrates znalazł ten pierścień w brzuchu ryby, którą mu podano na stół. Pokazywano go publicznie w Rzymie jeszcze za czasów Augusta, a w XIX wieku pojawił się jakoby na aukcji antykwarycznej w Londynie. Gemma wycięta w okazałym kamieniu przedstawiała lirę, nad którą unoszą się trzy pszczoły, a poniżej delfin i głowa byka. Wycięty w niej napis powiada, że jest to dzieło Teodora z Samos, syna Talkikosa. Sprzedany został za 50 tys. dolarów.
Szmaragd – poza swoim pięknem i mądrą geometrią kryształu – jest źródłem światła przetwarzającego tajemnicę. Otóż jest nią rzeczywistość ukryta, dla profanów niedostępna. Droga ku niej zdaje się prowadzić przez wnętrze szmaragdu. Jeśli patrzeć pod kątem magicznych zastosowań tego szlachetnego kamienia od zamierzchłej starożytności aż po wiek XVIII, autorament szmaragdu był ogólnie uznawany i rozumiany. Sama legenda Tablicy Szmaragdowej jest tego dowodem. Status szmaragdu mieścił się w pewnej symbolicznej hierarchii, powszechnie poważanej, obok innych klejnotów: szafirów, turkusów, karbunkułów, ametystów, a nawet klejnotów organicznych, takich jak: perła, koral czy bursztyn, każdy z innego powodu.
Aldous Huxley wyjaśnia, czym są klejnoty w ogóle – są odpryskami upadłego Edenu:
„Materialnymi przedmiotami, które najbardziej przypominają źródła wizyjnej iluminacji, są klejnoty-kamienie. Uzyskanie takiego kamienia jest uzyskaniem czegoś, co jest gwarantowanie drogocenne przez fakt, że istnieje w Innym Świecie.
Stąd wynika niewytłumaczalna w inny sposób ludzka skłonność do klejnotów i przypisywanie drogocennym kamieniom własności terapeutycznych i magicznych. Jestem przekonany, że łańcuch przyczyn zaczyna się w psychologicznym Innym Świecie doświadczenia wizyjnego, schodzi na ziemię i ponownie wznosi się do teologicznego Innego Świata niebios. W takim kontekście słowa Sokratesa zawarte w Faedonie nabierają nowego znaczenia. Istnieje – powiada on – idealny świat ponad i poza materią. «Na tej innej ziemi barwy są czyste i znacznie jaśniejsze niż tutaj, na dole […] same góry i same kamienie mają bogaty połysk, piękną przeźroczystość i silny odcień. Drogocenne kamienie tego niższego świata, nasze tak cenione jaspisy, szmaragdy i cała reszta, są tylko nikłą częścią tych kamieni z góry. Na tej innej ziemi nie ma głazów, lecz drogocenne i prześcigające się w pięknie nasze klejnoty».
Mówiąc inaczej, drogocenne kamienie są drogocenne bo zawierają nikłe wspomnienie jaśniejących cudowności, widzianych wewnętrznym okiem wizjonera. «Widok tego świata» – powiada Platon – «jest wizją błogosławionego wędrowca», bo zobaczenie rzeczy «takimi, jakimi są», jest niepodważalnym i niewyrażalnym szczęściem”3.
A szmaragd, chociaż się nie wywyższa, zdaje się mieć w tym wszystkim miejsce zasadnicze. Wszak to szmaragdowa tablica, a nie diamentowa ani akwamarynowa, słowami niezrozumiałymi dla niewtajemniczonych, stoi na samym początku długiego, kolektywnego marzenia człowieka o Innym Świecie, o rzeczywistości, która po transmutacji jest święta.
W pobliżu Abendburga znajduje się kamieniołom kwarcu. Jest to środowisko sprzyjające występowaniu kamieni szlachetnych. Często się tam widzi zbieraczy przeszukujących zwałowisko. Kiedyś zaczepiłem jednego. Obstukiwał geody, a może z łupków wyłuskiwał granaty. Nic szczególnego. Ale miał zawieszony na szyi kawałek szmaragdu. Gdy na to zwróciłem uwagę, bardzo się ożywił. Dumny był, że sam go znalazł w okolicy Strzegomia i poczytywał to sobie za sukces. Pozwolił go nawet dotknąć i obejrzeć. Może przypomniawszy sobie Nerona, który patrzył na gladiatorów przez specjalnie oszlifowany szmaragd, przyłożyłem go sobie do oka. Szkoda, że tylko jednego, bo wewnątrz tego kamienia zobaczyłem coś, co było poniekąd naszym zwykłym światem, ale niepomiernie prawdziwszym, zanurzonym w świetlistej, zawsze żywej zieleni. Nie sposób jej opisać. Nie da się namalować. Żeby ją zobaczyć, niezbędny jest szmaragd. Choćby tylko wyobrażony.